Anabis 2
ANABIS |
22 Maja 2003 |
„Są
dziwy w niebie i na ziemi, o których ani się śniło waszym filozofom”
Tak przetłumaczył Mickiewicz słynne słowa Hamleta do Horacjusza
(akt I,
scena V) i zamieścił
je jako motto do II część „Dziadów”, przytaczając przy tym wersją
angielską:
There are more
things in Heaven and Earth
Than are dreamt
of in your philosophy.
Wygląda na to,
że Mickiewicz się pomylił – powinno być „w twojej filozofii”
(czyli w twoim pojęciu, wyobrażeniu) – zwłaszcza że w „Hamlecie”
żadnych Horacjuszowych filozofów nie ma. Niemniej utarła się odtąd tradycja
(?!), aby przytaczać to zgodnie z Mickiewiczowską pomyłką. Np w słowniku
Kopalińskiego jest:
Przetłumaczył to ładniej i zgrabniej, a ponadto nie napisał „na niebie”, lecz „w niebie”
– i słusznie, bo przecież nie chodzi tu o miejsca w znaczeniu fizycznym,
lecz o dziedziny bytu człowieczego. Zresztą w „Ojcze nasz” mówimy: „któryś jest w niebie” oraz „jako w niebie tak i na
ziemi”
Nieco dziwne jest ponadto, że w przytoczonej przez Mickiewicza wersji angielskiej słowa Heaven, Earth zaczynają się od wielkiej litery. Niewykluczone że tak właśnie napisał Szekspir – z powodu jak wyżej. Jednak w obecnych angielskich wydaniach to zarzucono, i pisze się tak:
There are more
things in heaven and earth, Horatio, than are dreamt of in your philosophy.
Po obejrzeniu fascimile wydania 1623 okazuje się że słowa
„heaven” „earth” były jednak z małej litery.
Dziwnie jest natomiast z kolejnością tych słów. Wprawdzie taka jest w „Ojcze nasz” po łacinie
i po polsku, ale po po angielsku jest
odwrotna: “on earth as it is in heaven”, co oznacza że odruchowo Szekspir
powinien był tak właśnie napisać (NB
po francusku też jest odwrotna: „sur la terre comme au
ciel”). Dodajmy jeszcze że u
Szekspira było nie „philosophy”
lecz”philosophie”
Z kolei w przekładzie
Józefa Paszkowskiego (1817–1861) jest też odwrotna: „ Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie”
Jednym słowem: Są
dziwy w literaturze...
ANABIS |
30 Maja 2005 |
Nałóg
czy nawyk ?
Zapewne
to drobiazgi, ale że wielu mogą się
przydać, więc godne zamieszczenia:
Palę papierosy
od wielu wielu lat. Kilkakroć próbowałem się odzwyczaić, ale w końcu dałem
sobie spokój. Przekonałem się bowiem, że jestem uzależniony nie od nikotyny!
lecz od „pykania” dymem. Wyszło to stopniowo na jaw, kiedy
przekonałem się, że z równą przyjemnością palę papierosy słabe, a potwierdziło
się, kiedy w Polsce pojawiły się kilka lat temu papierosy R1 Minima. Mają
one 7–8 razy mniej (!) nikotyny i ubocznych substancji szkodliwych
niż wszelkie inne. Wypalając paczkę dziennie szkodzę sobie tyle samo co
gdybym wypalił 3 papierowy „zwykłe”, więc bez wątpienia szkodzę
sobie znacznie znacznie mniej niż większość palaczy. Zachęcam więc Czytelnika
palącego do sprawdzenia czy R1 Minima będą go satysfakcjonować.
Wyszło również
na jaw że: choć piję regularnie kawę, nie jestem
uzależniony od kofeiny w kawie lecz od smaku kawy. Zdarzyło się np że
przez 2 tygodnie piłem „inkę” myśląc że jest to „neska”
(bo ktoś mi przesypał „inkę” do słoika po „nesce”).
Namiętny „kawiarz” może podobnie się sprawdzić, co pozwoli mu
zmniejszyć (być może nadmierną) dzienną dawkę kofeiny bez zmniejszenia satysfakcji.
Ja piję tylko „neskę” (zdaje się jest słaba) i sypię zaledwie
jedną łyżeczkę. Smak jest zaspokojony.
Straszenie tłumem
Zapoznana ciekawostka
z pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce w 1979:
Przed wizytą media
rozgłaszały, że na spotkanie z Papieżem w Warszawie przyjedzie 6
milionów! Aby uwiarygodnić tę niesamowitą ilość, polecono nawet szkołom
w W–wie i okolicach przygotowywać noclegi dla pielgrzymów. Nic
więc dziwnego, że wielu się nabrało, a wśród nich i ja. Byłem już raz w kilkusettysięcznym
tłumie (w 1956 podczas słynnego wiecu z Gomułką), ale 6 milionów... po
prostu zląkłem się tłumu. Choć mieszkam w centrum Warszawy, ograniczyłem
się do patrzenia w telewizor. Po zakończeniu uroczystości, zdziwiony
że nie widać ani nie słychać tłumów, wyszedłem na ulicę. Było raczej
luźno (!) i wkrótce Papież przejechał kilka metrów ode mnie w swoim pojeździe
(wówczas jeszcze odkrytym). Podano potem, że na spotkaniu było zaledwie
ze 100 tysięcy (choć zapewne komuna to ze 2–3 razy pomniejszyła).
Perfidna plotka nie chybiła celu.
Oczywiście transmisja telewizyjna była wybiórcza. Nie pokazywano
ludzi klęczących (podczas podniesienia kamera zastygała na wzniesionym
kielichu) i skwapliwie ukazywano ludzi starych, o twarzach możliwie
„śmiesznych”. No ale tego oczywiście się spodziewałem.
ANABIS |
7 XI 2005 |
O
ruchu Ziemi
Oto najprostszy
argument na rzecz systemu heliocentrycznego:
Astronom z astronomem obiad razem jedli
i przy
stole biesiadnym spór zawzięty wiedli. Jeden
twierdził, że Ziemia wokół Słońca dąży, drugi
– że to nie Ziemia, ale Słońce krąży. Jeden zwał
się Kopernik, a drugi Ptolomej... a spór, co
jest ruchome, co zaś nieruchome, rozsądził
kucharz – żartem. Spytał go gospodarz: „Znasz
bieg planet niebieskich? Jaki dowód podasz, Kto z nas
praw?” Na to kucharz: „Kopernik,
nie Greczyn. Wprawdziem
na Słońcu nie był, ale kto zaprzeczy tej
prawdzie oczywistej, mężowie uczeni, że nikt pieca nie kręci dokoła pieczeni” |
Michał Łomonosow
(przekład Juliana Tuwima)
Dodajmy że system heliocentryczny jest równoważny geocentrycznemu
tylko z punktu widzenia kinematyki ! Dynamicznie rzecz biorąc nie są równoważne – wyjaśnienie można znaleźć w podręcznikach
astronomii. |
Dzieci–żołnierze
w Powstaniu Warszawskim
to kompletne mistyfikacja.
Nic takiego nie miało miejsca – nikt dzieci nie wysyłał do walki.
Oczywiście sporadycznie mogło się zdarzyć, że jakiś trzynastolatek w
zamieszaniu „dorwał się” na chwilę do broni, ale nic ponadto.
Wystarczy
dowód z poszlak (na ogół pewniejszy od świadectw (których zresztą i tak
nie ma)):
–
nikt przy zdrowych zmysłach nie posyłałby dzieci do boju
–
zwłaszcza że dorosłych żołnierzy – bezczynnych wskutek rozpaczliwego
niedoboru broni – było aż nadto!
Legenda
o walczących dzieciach opiera
się wyłącznie na kilku dość znanych fotografiach. Na pierwszy rzut oka widać
jednak, że są to czyste inscenizacje: ubrano kilku chłopców w mundury,
dano im broń do ręki – i dziennikarz–fotograf uzyskał wzruszające
„świadectwo”.
Kilka lat
temu obiegła świat fotografia rodziny palestyńskiej z niemowlęciem
ubranym w pas samobójczy. Cóż – przyjechał dziennikarz z pasem,
dał 20 dolarów i proszę... patrzcie jacy są ci Palestyńczycy!
Z równą rezerwą należy podchodzić do nieustannych doniesień o walczących
dzieciach w Afryce.
Legenda przeszła
natychmiast do filmu „Zakazane piosenki” (1947) w którym pokazano
kilku chłopców tkwiących na posterunku wśród ruin, w hełmach i z pistoletami
maszynowymi. Przychodzi do nich dowódca i poleca zniszczyć czołg butelkami
zapalającymi. No i pokazane jest jak rzucają – tak jakby nie było
pod dostatkiem dorosłych, którzy rzucą przecież butelką znacznie
lepiej. Tak więc film podtrzymuje mit znacznie silniej.
A po latach postawiono w Warszawie Pomnik Małego Powstańca
– w mundurze i pod bronią.
Stwierdziłem
że w dwóch szkołach podstawowych w W–wie pielęgnuje się starannie
mit o dzieciach–
–żołnierzach
w Powstaniu. Moja demaskacja została skwitowana pobłażliwym uśmiechem. XI 2007
Dopisek 12 XI 2018
Powyższe to jednak drobiazg w porównaniu z usprawiedliwianiem i gloryfikacją
dowództwa Powstania. Już od początku podnoszono że decyzja o wszczęciu
Powstania była zbrodnicza, co na wszelkie sposoby wytłumiano podkreślaniem
bohaterstwa żołnierzy i... ludności cywilnej.
Mnie uderzył jeszcze zbrodniczy upór Dowództwa w przedłużaniu Powstania
– już na 2–3 dzień wiadomo było że klęska jest nieunikniona, że
skończy się to krwawą hekatombą. W tej sytuacji należało zakończyć Powstanie
– Dowództwo albo zdaje się na łaskę Niemców ( a nuż by ich
oszczędzili) albo „rozpływa się” wśród ludności cywilnej. Ale
nie – podtrzymywali Powstanie jeszcze 6 tygodni, dopóki nie
uzyskali statusu jeńców wojennych – a kosztowało to życie 100 tysięcy
cywilów (ca 2 tysiące dziennie, w tym 600 dzieci). Oto dodatkowa zbrodnia!
Myślałem że nikt poza mną tego nie podnosił, ale jak się okazało byłem
w błędzie: http://www.kulturaswiecka.pl/node/865. No cóż – w zalewie tromtadracji nibypatriotycznej realne
spojrzenie niełatwo może dotrzeć do świadomości ogółu.
Zarzuca się Niemcom że niekiedy pędzili przed czołgami jako osłonę
ludność cywilną, ale Dowództwo postąpiło przecież identycznie – z
tym że wzięli na zakładników kilkaset tysięcy cywilów. I nie zezwalali im na
opuszczenie terenu walki, cytuję:
„Coraz
częściej mieszkańcy domagali się zgody na ewakuację. Oficjalne zezwolenie dowództwo
AK wydało dopiero 8 września”
BTW Z Powstaniem jestem dość związany emocjonalnie, ponieważ jako
kilkulatek widziałem ruiny, stałem w oknie obserwując jak robotnicy rozwalają
kikuty spalonych domów, a potem znalazłem w gruzach hełm i trochę nabojów. W
dzieciństwie niezbyt to mnie wzruszało, ale później okropność tego wszystkiego
do mnie dotarła i dzisiaj rocznica Powstania skłania mnie jedynie do żalu i
rozpaczy.
NB w Muzeum Powstania Warszawskiego te wszystkie okropności są raczej
niewidoczne – była natomiast książeczka dla dzieci do pokolorowania
– no cóż to przecież była tylko taka zabawa.
ANABIS |
3 V 2008 |
O
numerowaniu
Rozmowa
telefoniczna:
– Czy to numer 11
11 11 ?
– Nie, tu 111 111.
– Przepraszam za pomyłkę;
fatygowałem pana niepotrzebnie.
– Nie ma za co
– i tak musiałem podejść, bo telefon dzwonił.
Tę
starą anegdotę wykorzystałem kiedyś podając w kwestionariuszu 2 telefony
– do pracy i do domu. Urzędnik na próżno usiłował przekonać mnie, że
to ten sam numer – nie dałem się.
W oparciu o powyższe
skonstruowałem anegdotę hotelową:
Gość
hotelowy prosi w recepcji o klucz do pokoju 178.
Recepcjonista
sięga do przegródki z numerem 223.
–
Nie, nie ten. Prosiłem o 178.
–
Proszę Pana, w naszym hotelu klucz do pokoju 178 przechowuje się w przegródce
223.
Gość
bierze klucz i stwierdza, że jest na nim numer 325.
–
Ależ, to jest klucz od 325 !
–
Proszę Pana, w naszym hotelu klucz do pokoju 178 opatrzony jest numerem
325.
To byłby rekord, ale
mniej ambitne próby się zdarzają.
Kiedyś wydawano plan
Warszawy w formie książkowej, w którym na każdej stronie były dwa numery:
numer mapki oraz numer kolejny
strony (oczywiście (!) różniły się o kilka). Próba odszukania mapki z
planu ponumerowanych mapek kończyła się na ogół zamieszaniem.
No cóż – biurokraci
uwielbiają numerowanie dla samego numerowania.
Kiedyś spróbowałem zrobić
im przyjemność. Pracując w pewnej (sztywnej i poważnej) instytucji
państwowej dostałem zadanie sporządzenia zestawu zbiorczego. Ponumerowałem
w tabeli kolumny i wiersze (tak zawsze robiono) i zsumowałem każdą kolumnę
i wiersz (też tak zawsze robiono) – z tym że zsumowałem również numery
wierszy i kolumn. Zauważono to jednak i o dziwo napiętnowano.
Głoski silnie
miękkie (palatywne?) i diaktryby zamiast dwuliterówek
Są to głoski: Ć Ń Ś Ź. Niestety, tak zapisuje się je tylko
w niektórych przypadkach. Na ogół zamiast górnej kreseczki zmiękczenie zaznacza się poprzez dopisanie litery i, np: ciasto, nie, siano, ziele.
Dlaczego? Ano tak się utarło i już. Napisanie: ćasto, ńe, śano,
źele – uchodzi za błąd ortograficzny.
Wielokrotnie obserwowałem jak dzieci uczące się pisma piszą:
ćasto, ńe, śano, źele – dopóki ktoś im tego nie wyperswaduje
(„Tak się nie pisze, kochanie. To błąd”). Oczywiście dźeći
mają rację – tak śę powinno pisać ! Szkód żadnych to nie spowoduje,
a wskaże prawidłową wymowę takich wyrazów jak np sinus i singleton,
które ludzie prostego serca próbują wymawiać jako śinus i śingleton, a
po usłyszeniu że coś–tu–nie–tak próbują pisać jako synus
i syngleton (autentyczne). NB do
dzisiaj nie wiem czy sicz (zaporoska (patrz „Trylogia”)) wymawia
się śicz czy sicz.
Natknąłem się kiedyś na dwie polskie książki (sprzed 100 lat!) w
których całkowicie zarzucono zmiękczanie przy pomocy litery i. Niestety,
próba ta się nie przyjęła. A szkoda.
Nie pamiętam już
czy w książkach tych wprowadzono także jednoliterowe diaktryby dla obecnych
dwuliterówek: ch cz dz dź dż rz sz.
To też byłoby b.wygodne i wcale nie kolidowałoby z ortografią. Dowiedziałbym
się w końcu czy słowo murza (patrz „Trylogia”) wymawia się
mur–za czy też mu–rza (w słownikach tego nie podają) i uniknąłbym
mimowolnych lapsusów przy głośnym odczytywaniu takich słów jak podzelować
(nie po–dzelować lecz pod–zelować), podżegać itp.
A
jednak są słowniki podające wymowę słowa „murza”, mianowicie
„mur–za” ( http://www.sjp.pl/)
W głębokim PRLu
królował w sklepach miód „wyprodukowany” przez Zakład Standaryzacji
Miodu w Olsztynie. Nazwa ta zawsze mnie zadziwiała: Nic to że pszczoły robią
miód od milionów lat – w Olsztynie wiedzą lepiej! Ciekawe czy Unia
Europejska wypracowała już standard dla miodu?
Proceder fałszowania
i psucia żywności postępuje w Polsce pełną parą:
Pieczywo, wędliny,
sery żółte – coś obrzydliwego. Mleko jako tako się trzyma, ale daleko
mu do mleka prawdziwego (tzn nie poddanego obróbce w mleczarni). Jabłka
wyglądają ładnie, ale wskutek uporczywego opryskiwania sadów nie mają
ani aromatu ani właściwego smaku.
Najgorzej jest w
supermarketach. Można tam ostatecznie kupować cukier, ale i to nie
jest pewne, bowiem produkcja się rozdwoiła – na półki w supermarketach
produkuje się wg osobnej technologii.
Przyczyną tego
zjawiska jest po prostu... niewybredność szerokich rzesz konsumentów.
Zatracili zapewne smak i nie czują tego co jedzą. A może: „A niech będzie
i ... byle nieco mniej zapłacić” ?
Co zamiast
wędlin:
Należy kupić kawał mięsa na targu (nie w supermarkecie)
i ugotować bądź upiec. Jeśli weźmiemy pod uwagę skład, jakość i smak
– wcale nie wychodzi to drożej od „wędlin”. A i fatyga
jest niewielka.
Wspomnienie
o „Koziołku”:
W głębokim
PRLu był na rynku ser ziołowy „Koziołek” (małe twarde stożki o
wysokości ca 10 cm).
Tarło się go
na tarce, nad kanapką. Coś wspaniałego – żadne parmezany nie umywają
się do niego.
Niestety, na
obecne czasy byłby za dobry (i zapewne zostałby sfałszowany).
ANABIS |
12 IX 2008 |
Stopowanie na miliparseku
W jednym z opowiadań
Stanisława Lema o pilocie Pirxie luxusowy pasażerski statek kosmiczny
otrzymuje polecenie przerwania rejsu
i wyruszenia na ratunek. W nawigatorni pada pytanie „Czy damy
radę zastopować na miliparseku?”. Odpowiedź jest twierdząca, z
czego wynika że miejsce katastrofy jest odległe o około jeden miliparsek.
Statek zmienia kurs i wyrusza na ratunek.
Na oko wygląda to sensownie;
na wszelki wypadek – policzmy:
Parsek to odległość, którą
światło przebywa w ponad 3 lata (dokładniej: w 1191 dni).
Na miliparsek zużyje więc
światło 1000 razy mniej czasu – czyli ponad 1 dzień.
Statek był oczywiście o
wiele wolniejszy – miał prędkość podróżną = 10 tysięcy km na sekundę,
czyli był 30 razy wolniejszy od światła, a zatem dotarcie do miejsca
katastrofy zabrałoby mu ponad miesiąc ! (z czego ostatnie kilka
dni musiałby zużyć na hamowanie). Ponad miesiąc! A jak jest w opowiadaniu?
Statek nawiązuje kontakt wizualny z miejscem katastrofy już po
kilku(nastu) godzinach lotu hamowanego.
Lapsusów takich jest w fantastyce
zatrzęsienie. Autorzy w gorączce twórczej wstawiają liczby takie jakie
podsuwa im roztargniona muza, nie racząc wykonać elementarnych szkolnych
oszacowań.
W
ogóle do wszelkich podawanych liczb – także w niefantastyce!
– należy podchodzić z nieufnością; nie zawadzi sprawdzić je samemu,
aby przekonać się chociażby czy jeszcze potrafimy rachować.
Szczególnie trzeba uważać kiedy czytamy o „bilionach
dolarów”. Wielu dziennikarzy nie wie, że w USA bilion to 1000 milionów
i – bagatelka – podają polskiemu czytelnikowi kwoty tysiąc
razy większe.
Główna zasada gospodarki państwowej
W owym czasie – dziś już może nie –
główną zasadą gospodarki państwowej było „stehlen und stehlen lassen”. Kraść i pozwolić kraść. Piękna pokojowa
zasada. Ten dobry system miał jednak jednego wroga, a mianowicie
pewną francuską zasadę. Co tu dużo gadać, Francuzi są we wszystkim
wrogami Niemców. „Ótes–toi que je m'y mette”. Co w swobodnym
tłumaczeniu znaczy: „Odsuń
się, niech i ja się nakradnę”.
Mor Jokai "Złoty człowiek" (ca 1890) |
Skoro jest wzór na Procent Składany, czas by ktoś
ułożył wzór na Procent Kradziony oraz Marnotrawiony. Oba te procenty wydają
się być immanentną cechą wszelkich ludzkich przedsięwzięć dokonywanych
przez organizacje zhierarchizowane (już przy budowie piramid z pewnością...),
a niestety duże przedsięwzięcia mogą być zrealizowane tylko przez takie
właśnie organizacje.
Jest nowelka Czechowa (zapomniałem tytułu; może
ktoś przypomni) w której grupka akcjonariuszy małego przedsiębiorstwa
biedzi się jak zapobiec kolejnej defraudacji. Kasjer – trzeci z
kolei – przyznaje się ze skruchą, że – już po raz drugi –
skusiły go rozkosze tego świata (kobiety, wino, śpiew). Zrozpaczeni akcjonariusze
obiecują mu końcu dostarczać te rozkosze gratis (wino, adresiki itp),
byle tylko powstrzymał się od nadwerężania kasy.
Stąd też wywodzą się olbrzymie pensje menadżerów
wielkich firm. Zapewne znalazłby się zdolniejszy ochotnik do pracy za pensję
znacznie niższą, ale jest niemal pewne że z biegiem czasu uległby pokusie.
Jeśli nawet nie miałby możliwości defraudacji, to zostałby przekupiony
przez firmę konkurencyjną w celu dokonania sabotażu w interesach pracodawcy.
Polskie –ski
po angielsku ?
Skąd
wzięło się pisanie po angielsku Kowalsky zamiast Kowalski, Slawinsky
zamiast Slawinski itp ?
(przecież
angielskie sky brzmi jak polskie skaj, a angielskie ski
[narty] wymawia się jak polskie ski).
Jest
to zdaje się maniera dość świeża, bo widziałem kiedyś stare książki anglojęzyczne
w których polskie ski pisano po prostu ski. No i dotąd w USA
obchodzi się Pulaski Days (nie Pulasky Days).
Jak nauczał historii
mój nauczyciel w liceum
Przez 4 lata dyktował swój własny kurs historii
– głównie skondensowane fakty; niemal zero oceny i interpretacji.
Wydawanie lekcji polegało na dosłownym odtworzeniu tematu z pamięci
– nie wymagał, ani nawet nie tolerował, żadnego „myślenia
historycznego”; należało po prostu powtórzyć.
Aby nadążyć z notowaniem wypracowałem sobie
system „stenografii historycznej”, sprowadzający się do
wielkiej ilości skrótów (np F=Francja, P=Polska) i różnych symboli graficznych.
Tę
metodę nauczania niektórzy ostro krytykowali („czysta pamięciówka;
nie uczy myślenia”).
Po
latach uznałem jednak, że była to metoda bardzo dobra, ba – nawet
jedyna właściwa !
Przecież
najwięksi filozofowie mają olbrzymie kłopoty z interpretacją i oceną procesów
historycznych ! jak więc wymagać tego od niedoświadczonego nastolatka.
Należy więc wbić mu w głowę narazie fakty. Jeśli jest głupi bądź będzie umysłowo
ociężały, to przynajmniej one mu pozostaną. A jeśli będzie miał skłonność
do myślenia, to z czasem zacznie mu coś świtać. Ponadto w obu przypadkach
uniezależniony będzie od interpretacji narzucanej przez bieżącą władzę
polityczną.
Hitler uratował Europę
Przed czym? Przed sowietyzmem.
Czy z dobrego serca? Bynajmniej. Aby uratować III Rzeszę.
Desperacki
atak w 1941 był JEDYNĄ szansą nazistowskich Niemiec. Bez niego wkrótce ruszyłaby
potężna ofensywa sowiecka – zmiażdżyłaby Niemcy i za tym samym zamachem
ustanowiłaby w CAŁEJ Europie „władzę rad”. Związek Sowiecki
obejmowałby dzisiaj Portugalię, Włochy, Grecję,... i może nawet
Wyspy Brytyjskie. Atak Hitlera zniweczył przygotowywaną ofensywę i w
efekcie Stalin zdobył zaledwie kawałek Europy. Co pozwoliło ZSSR na
przetrwanie tylko do 1989.
Jest to oczywisty wniosek z książek Wiktora Suworowa: „Lodolamacz” „Dzień M” „Ostatnia republika”. Zdemaskowały one wyhodowane przez Sowiety fałszerstwo, jakoby II Wojnę Światową wywołał hitleryzm (sic!). Tymczasem rozciągnięcie „władzy rad” na cały świat (czyli podbój świata) było od samego początku głównym i wcale nietajnym celem bolszewików. W tym celu rozpoczęli niesłychanie intensywne zbrojenia i starannie podsycali rozwój hitlerymu jako zapalnika wojennej pożogi, z finalnym akordem w postaci paktu Ribentrop–Mołotow.
ANABIS |
27 XII 2008 |
Jak cię widzą, tak pracujesz
Kiedyś zacząłem
pracować w pewnej (sztywnej i poważnej) instytucji państwowej, w dziale
wymagającym nieco umiejętności koncepcyjnych. Pracowałem w stylu:
godzina koncepcyjna, 15 minut przechadzki w sąsiednim parku. Ale tylko ja
jeden byłem taki. Np pan który siedział przy sąsiednim biurku nieprzerwanie
coś pisał i pisał, a biurko miał zawalone papierami. Po tygodniu, kiedy
już się oswoiłem, zagadnąłem go, co tak ciągle pisze i pisze. Dał mi to do
poczytania, a kiedy przejrzałem, stwierdziłem, że produkuje bezwartościowe
wodolejstwo. Zdumiałem się, ale zmilczałem.
Kiedy
powiedziałem o tym pewnej osobie o pokolenie starszej, ta uraczyła mnie
taką anegdotką:
Po wojnie studiowałam i jednocześnie pracowałam jako buchalterka
w małej firmie. Pracy było (na szczęście) bardzo niewiele, toteż dziwiłam
się, że druga buchalterka nieustannie coś pisze i pisze. Kiedy zagadnęłam
ją o to, położyła palec na ustach i powiedziała tak: „Pani Mario, ja
rzeczywiście mało mam do roboty, ale co sobie szef pomyśli kiedy będę siedziała
bezczynnie. Więc jak coś napiszę, to powlekam litery po raz drugi,
trzeci, czwarty – aby było widać, że pracuję”.
Wpadłam na pomysł, aby przepisywała mi notatki z wykładów.
Ucieszyła się..
Ostatni ton
Teraz już b.rzadko słyszy
się Hejnał Krakowski (poprzedzony podaniem dokładnego momentu 12:00:00
).
Dawniej
podawano to tak: „Koniec piątego (?siódmego) tonu wyznacza godzinę
12:00”, a kilka lat temu dowiedziałem się, że zmieniono to na
„Koniec ostatniego tonu wyznacza...”. Informator powiedział,
że napisano już o tym do Rozgłośni i ten „Polish joke” wkrótce
zniknie.
Gdzie tam! Nadal jest; niedawno
miałem okazję usłyszeć to na własne uszy.
U notariusza
Kiedyś
pewna firma z USA przysłała mi formularz umowy do zaakceptowania przeze
mnie, w którym było specjalne okienko na mój podpis i poświadczenie notariusza,
że jest to naprawdę mój podpis.
Sekretarz
notariusza oświadczył, że mam wielkie szczęście, iż pani notariusz zna angielski.
Na moje zdziwienie: „A co to ma do rzeczy? Skoro
notariusz potwierdza TYLKO mój podpis, to reszta mogłaby być i po chińsku!
Wystarczy że notariusz napisze tylko w jakimś języku, że JEST TO MÓJ
PODPIS. Nawet jeśli b.słabo zna angielski czy francuski, to tak proste
zdanie chyba napisać potrafi.”
Usłyszałem
to co zwykle: „No tak, ale wie Pan – tak nam każą” (raczej
ewidentne kłamstwo albo głupota).
Podpisałem
się gdzie trzeba, a pani notariusz poświadczyła. Ale nie w przeznaczonym
na to miejscu, broń Boże. Na końcu całego tekstu przystawiła wielką pieczątkę
(na pół strony) a kilka pustych pół w pieczątce wypełniła ręcznie. Wszystko
po polsku! Wyglądało to tak idiotycznie, że w końcu nie wysłałem tego do
USA (poradziłem sobie inaczej). Nie chciałem dawać Amerykanom okazji do
ułożenia nowego „Polish joke”.
W bankach
W
centrum W–wy (gdzie mieszkam) jest zatrzęsienie banków. Od czasu do
czasu odwiedzam kilka z nich w kwestii – przyznaję to – z reguły
nietypowej. A oto moje przygody w ostatnich latach:
1) Przygoda z czekiem bankierskim:
Pewna
firma z USA przyjmowała wpłaty tylko w postaci czeków (dziwne ale prawdziwe).
Nie miałem niestety książeczki czekowej, ale to drobiazg: udam się do
banku i kupię czek banku na te 40$ (nazywa się to czekiem bankierskim). W
pierwszych trzech bankach o czymś takim nie słyszano („My jesteśmy
uczciwym bankiem...”). W czwartym słyszano, ale „Takie czeki wystawiamy
tylko tym, którzy mają u nas konto” (?chyba jednak niezbyt wiedzieli
o co chodzi). W piątym hurra – słyszano i wystawią, za 50 zł. Dość
słono, ale niech tam.
Urzędnik
nie zaakceptował karteczki na której wypisałem wszystkie dane do czeku,
lecz wręczył mi b. obszerny formularz do wypełnienia (z miejscem na
moje dane personalne), a ponadto powiedział że muszę się wylegitymować
(!?). Nie pomogło moje stwierdzenie, że przecież to JA płacę, że kwota jest
drobna, i że 50 zł całkowicie wystarcza na to aby SAMI sobie wypełnili ten
formularz. Wściekłem się i wyszedłem. Ostatecznie musiałem zawrócić
tym głowę znajomemu w USA.
Przedtem
urzędnik ten zaproponował, żebym otworzył sobie u nich konto. Będzie
prościej, dostanę książeczkę czekową – a wszystko to potrwa kilka minut.
Spodobało mi się to, ale kiedy zaprowadził mnie do koleżanki, spuścił z
tonu – okazało się, że założenie u nich konta trwa TRZY miesiące [
!!!! ].
2) Przygoda z kontem depozytowym:
Kiedyś
chodził mi po głowie pomysł na pewien biznes usługowy, wymagający (niestety)
zainwestowania ze 100 tysięcy złotych. No i była oczywiście groźba, że
chętnych będzie zbyt mało.
Co
robić? Wykoncypowałem coś takiego:
–
Najpierw szukam klientów i zbieram od nich przedpłaty na usługę.
–
Płacą nie mnie, lecz na specjalne konto w banku. Bank ręczy (np w necie), że
po określonym terminie przeznaczy pieniądze na zrealizowanie usługi
(np zapłaci drukarni za wydrukowany album, informator, książkę,...) albo
zwróci pieniądze klientom.
Wydawało
się, że wszystko jest OK. Wszyscy są zabezpieczeni, a ja, jeśli nie wyjdzie,
stracę niewiele.
Już
w pierwszym banki usłyszałem, że musieliby mieć do mnie wielkie zaufanie,
aby pójść na coś takiego. W następnych było nielepiej – w ogóle nikt
nie zrozumiał o co chodzi.
Potem
dowiedziałem się, że jest to metoda znana i stosowana na świecie pn
„konto depozytowe”.
3) Przygoda z wekslem:
Znajomy z prowincji zadzwonił
do mnie, abym kupił mu weksel, dokładniej: blankiet wekslowy.
Na
moje zdziwienie („przecież wystarczy na kawałku papieru”) odpowiedział,
że świetnie o tym wie, ale jeśli wystawi weksel na jakimś „urzędowym”
blankiecie, wzbudzi to większe zaufanie.
Odwiedziłem
więc kilka banków i dowiedziałem się, że takie blankiety kiedyś mieli,
ale teraz nie mają. Nie byłoby w tym nic tak b.dziwnego, gdyby nie to że jednocześnie
oświadczano mi zdecydowanie, że weksel musi być wypisany na blankiecie
specjalnym, bo inaczej jest prawnie nieważny.
|
Litera
„i” jest używana we współczesnej polszczyźnie na 4 sposoby:
1) jako samogłoska: bitwa sinus silos kij donica sicz
2) jako zmiękczenie spółgłoski poprzedniej: ciasto zieleń siano
3) jako jednoczesne 1) i 2): zima siła ciskać
4) jako spółgłoska „j”: kielnia wiosna diabeł (djabeł dyabeł)
Co do przypadku 4) to fonetycy twierdzą, że nie ma tu spółgłoski „j”, lecz jest „słabe zmiękczenie” („kielnia” = „k’elnia”, „wiosna” = „w’osna”). Jest to jednak „naukowy wymysł”, jako że żaden (współczesny) Polak nie potrafi odróżnić w wymowie „kjelnia” od „k’elnia”, a ponadto słowo „diabeł” pisze się często również jako „djabeł”, a dawniej pisano powszechnie „dyabeł”.
Szczerze pisząc, powyższe stwierdzenie
jest nieco wątpliwe – wydaje się bowiem, że można również potraktować
takie „i” jako słabsze zmiękczenie (w przypadku
„kropić” „kropielnica” nawet chyba trzeba). Z drugiej
strony spójrzmy na dawniejsze pisownie – historja, historji, historyj
– oraz słowa „dyalog” „dyament” w bajkach
Krasickiego, a w „Dziadach” – legijonista
wigilija wigiliji feldjeger
patryjarcha kuracyja. Ponadto w języku śląskim (?) pisze się „mjasto”
„bjelizna”. 16
IX 2010
Wynikają z tego wszystkiego dwie możliwości zreformowania pisowni:
AAA:
Zamiast zmiękczania przez „i”, zmiękczać przez stosowanie „ć” „dź” „ń” „ś” „ź”
(czyli pisać „ćasto” „śano” „źima” „ćiskać”, natomiast „sinus” „bitwa” „donica”)
Korzyści:
1) uproszczenie – znikają przypadki 2) oraz 3), co już samo w sobie jest korzystne
2) znikają wątpliwości co do wymowy takich wyrazów jak: sinus, circa, sicz
NB zetknąłem się z wymową „śinus” (!)” „śingleton” (!) „ćirca” (!), no i do dzisiaj nie wiem czy wymawia się „śicz” czy też „s’icz”.
3) znikają wątpliwości co do wymowy takich wyrazów jak: zima, siano, ciasno
Niby jest oczywiste jak je należy wymawiać, ale tylko wtedy kiedy się już wie.
Cudzoziemiec i uczące się czytać dziecko, mogliby wymawiać je bez zmiękczenia („s–jano”) bądź przez dodatkową samogłoskę („śi–ano”) – i trudno byłoby im coś zarzucać (no bo skąd mieliby to wiedzieć bez wcześniejszego usłyszenia).
Zaszłości:
1) Nie jest to bynajmniej propozycja nowa – widziałem dwie polskie książki wydane ze 100 lat temu (niestety nie zanotowałem jakie) w których tak właśnie zmiękczano. Widziałem także próby takiego pisania w kilku późniejszych tekstach.
2) Dwukrotnie zaobserwowałem jak uczące się dziecko pisało „śano” „śę” „ćało”. Zupełnie słusznie i logicznie – dopóki dorośli nie skłonią je do porzucenia tego „błędu”.
BBB:
Zamiast stosować „i” spółgłoskowe (przypadek 4), stosować „j”
(czyli pisać „kjelnia” „wjosna” „djabeł” „bjały”)
Korzyści:
1) ukonsekwentnienie – skoro jest spółgłoska piszmy spółgłoskę
2) dalsze uproszczenie – „i” będzie służyć wyłącznie jako samogłoska
3) znikają wątpliwości co do wymowy takich wyrazów jak: kielnia, wiosna
Niby jest oczywiste jak je należy wymawiać, ale tylko wtedy kiedy się już wie.
Cudzoziemiec jak również uczące się czytać dziecko, mogliby wymawiać je z dodatkową samogłoskę („ki–elnia” „wi–osna”) – i trudno byłoby im coś zarzucać (no bo skąd mieliby to wiedzieć bez wcześniejszego usłyszenia).
UWAGA
Daleki
jestem od myśli o dekretowaniu pisowni przez jakiś komitet językowy. Najlepiej
aby zwyczaje zmieniały się stopniowo i samorzutnie. W tym przypadku
zastosowanie tych propozycji nie spowoduje żadnych nieporozumień w rozumieniu
tekstu ani w wymowie, zatem – komu wola, niech spróbuje tak pisać.
Lewica a Prawica |
ANABIS
22 XI 2018 |
Zobaczmy co powiedział w tej
kwestii Stanisław Lem w „Altruizynie”:
Klapaucjusz: [ do Przedstawiciela NFR (Najwyższej
Fazy Rozwoju) ]
„Obowiązkiem waszym jest
zlikwidować natychmiast wszelkie cierpienia, troski, nieszczęścia, jakie
trapią istoty wam podobne,...”
Przedstawiciel NFR:
„Przedmiotem
tym [uszczęśliwianiem] zajmowaliśmy się gruntownie około piętnastuset wieków
temu. Dzieli się on na felicytologię nagła, czyli niespodziewaną, i powolną,
czyli ewolucyjną. Ewolucyjna polega na tym, aby i palcem nie ruszać, w przeświadczeniu
iż każda cywilizacja tak czy inaczej powolutku sama sobie da radę; w sposób
nagły zaś można uszczęśliwić albo po dobremu, albo siłą. Uszczęśliwianie
siłą sprowadza, jak wykazuje rachunek, sto do ośmiuset razy więcej nieszczęść
niż powstrzymywanie się od wszelkiej aktywności. Po dobremu zaś uszczęśliwiać
też nie można, bo – aczkolwiek wydaje się to dziwne – skutki są takie
same,...
To chyba rozjaśnia różnicę
między Lewicą a Prawicą.
A teraz w opowiadaniu
„Kobyszczę”:
„Zwiększył
[Klapaucjusz] z kolei potencjał Dobra;
zaraz ofiarną zrobiła się społeczność; każdy leciał tam pędem przed siebie,
żywo rozglądając się za takimi, których dolę wypada polepszyć, a specjalny
był popyt na wdowy i sieroty, szczególnie po ociemniałych. Takim atencjami
je otaczano, takie im świadczono dusery, że poniektóre biedactwa chroniły
się za mosiężnym zawiaskiem puzdra, i miał już przed sobą istną cywilizacyjną
zawieruchę. Niedobór sierot i nędzarzy spowodował bowiem kryzys,...”
To wyjaśnia czemu istnienie
nieszczęśliwych jest Lewicy potrzebne, i jak wielkim ciosem było dla niej
zniknięcie z areny XIX–wiecznego fabrycznego proletariatu.
Kobiety a Mężczyźni |
ANABIS
22 XI 2018 |
Ja to widzę tak:
Odmienność umysłowa obu płci rzecz
jasna istnieje i jest uwarunkowana genetycznie. Kiedy mężczyźni wychodzili
na polowanie (mamuty itp), ktoś musiał zostać z maleństwami, ktoś musiał
dać im piersi ! (nie było wtedy sztucznego mleka), ktoś musiał być cierpliwy i
łagodny.
Bez kobiet–troskliwych
opiekunek dzieci by nie przeżyły i rodzaj ludzki by wyginął.
Bez mężczyzn–myśliwych
zabrakłoby mięsa i rodzaj ludzki też by wyginął.
Polowanie to walka i agresja;
opieka nad dziećmi to łagodność, czułość
i cierpliwość.
Polowanie to wyjście na świat i
konieczność wysiłku umysłowego jak podejść zwierza.
Opieka nad dzieckiem to
cierpliwe siedzenie w jaskini i nieustanna czuła troska o dzieci.
Nic więc dziwnego, że kobiety są
na ogól mniej wydolne umysłowo i mniej twórcze.
I bardzo dobrze! bo właśnie
dzięki temu zdolne są do cierpliwego niańczenia dzieci.
A męczyźna oseskowi piersi nie
poda, a i do nieco starszego dziecka też czasem nie ma cierpliwości.
I dlatego:
Kiedy widzę
kobietę–policjanta z pałką u boku bądź karabinem przechodzą mnie ciarki.
Niefrasobliwość? nieumiejętność? czy troska o nasze dusze? |
|
9 XII 2018 |
Pod http://czytaj.net/varia/Obrona%20astrologii.htm podano zabawny przykład jak publicyści liczą, a raczej nie raczą policzyć. Zapewne czynią to z troski o nasze dusze – abyśmy porzucili zabobon astrologii. Takie „niefrasobliwości” rachunkowe zdarzają się dziennikarzom dość często. Przecież oni tylko „donoszą” – więc po co mieliby zawracać sobie głowę wiarygodnością wyliczeń? Jeśli liczby odpowiednio czytelnika ukierunkowują, to już dobrze. Przecież dziennikarz jest „inżynierem dusz ludzkich”, więc powinien dbać aby dusze wyznawały poglądy właściwe. Jeśli zdamy sobie z tego sprawę, do wszelkich liczb ogłaszanych w mediach powinniśmy podchodzić z nieufnością – najlepiej je sprawdzić, a przynajmniej nie dowierzać. Kto wie, ile bzdurnych liczb podawanych jest w związku z Globalnym Ociepleniem? Przecież to tak szlachetna troska, że nie zaszkodzi ludzi trochę postraszyć i podawać liczby np 100 razy większe!
Zbrojni w to ostrzeżenie,
zapoznajmy się z najświeższym doniesieniem portalu Onet.pl:
W latach 1990–2016 dopłaciliśmy
do górnictwa nawet 230 mld zł, czyli 8,5 mld zł rocznie. Każdy Polak dopłacał
do wydobycia węgla co roku średnio 1910 zł. Według raportu NIK, w latach
2007–2015 górnicy odprowadzili w podatkach 64,5 mld zł. W tym samym
okresie państwo dopłaciło spółkom górniczym m.in na emerytury 65,6 mld zł,
czyli o 1,2 mld zł więcej.
Najpierw dzielimy 230
mld przez 27 lat – wychodzi 8,5 mld, czyli OK. Teraz dzielimy to przez
ilość Polaków (38,4 mln) i wychodzą tylko 222 zł, a podają 1910. Tylko 8,6
raza więcej! Ale cóż znaczy dla dziennikarza taka bagatelka – gdyby
było 50 razy więcej, to może by się zreflektował.
A teraz te dane z raportu NIK.
Czemu podają teraz
okres 9 lat (2007–2015), skoro wcześniej napisali o okresie 27 lat
(1990–2016)? Ale cóż to jest te pominięte 18 lat? – 2/3 całości to tyle co nic, przynajmniej
dla dziennikarza. A może raport NIK dotyczył tylko tego krótszego, a za ten
dłuższy sobie wyextrapolowali? No to pomnóżmy te dopłacone przez państwo
65,6 mld razy 3 – wychodzi 190,6 mld – czyli 39,4 mld mniej! Ot
taka bagatelka.
Zaraz, zaraz...
przecież zwykle chodzi o to jaki jest zysk z interesu per saldo, a tutaj okazuje
się że państwo dołożyło do górnictwa tylko 1,2 mld (no dokładniej 1,1,
ale o 100 mln to już naprawdę nie ma o co podnosić rabanu). Zatem gdyby
wpływ z podatków wynosił 1000 mld, a dopłaty 1001,1 mld – wyszłoby
dokładnie na to samo (!), a kwota dopłat byłaby o wiele bardziej przerażająca.
I szkoda że tak nie było – bo doniesienie
byłoby o wiele bardziej sensacyjne, więc tytuł mógłby być znacznie większy.
A tak to wychodzi że każdy Polak dołożył do górnictwa
zaledwie 3,20 zł rocznie! (1,1 mld : 38,4 mln : 9 lat)
Wprawdzie zapłacił górnikom znacznie więcej, ale olbrzymią
większość tego przecież mu oddali.
Oczywiście Polak
wolałby coś na górnictwie zarobić – chociażby 1 zł – bo węgiel pod
ziemią polską jest zdaje się wspólną własnością wszystkich Polaków. Dawniej
podobno zarabiał, a teraz... a może by kopalnie sprywatyzować?
W Grubej Kaśce |
ANABIS |
13 XII 2018 |
Tak się nazywał jeden z
wielkich barów samoobsługowych w Warszawie w czasach komuny PRL. Zdarzyło mi
się kiedyś że zajrzałem do niego aby zjeść coś obiadowego. Nie zwracając
uwagi na wielki upał (grożący nieświeżością potraw mięsnych – czego
byłem świadomy) niefrasobliwie wziąłem pierożki z mięsem. Kiedy spróbowałem,
nieomal zemdlałem... nie to że mięso było odrobinkę nieświeże – było
przeraźliwie zepsute! jak można było coś takiego w ogóle serwować??! co za
sens?
Odniosłem pierożki gdzie trzeba; bez słowa zwrócono mi
natychmiast pieniądze, dodając: "Jest pan pierwszy, który reklamuje"
Ale bezczelnie kłamią!... ale że nie miałem siły na
awanturkę, coś mnie tknęło i postanowiłem to sprawdzić...
Obserwuję jakąś babinę,
co wzięła pierożki. Je spokojnie jak gdyby nigdy nic. No cóż – pomyślałem
– jest bardzo stara, więc chyba straciła smak. Zobaczę jak inni.
Następnie młody facet o wyglądzie parobka. Spróbował,
skrzywił się i zdecydowanie odstawił. Podchodzę do niego i wyjaśniam że
może je zwrócić, że otrzyma zwrot pieniędzy przynajmniej. Popatrzył na mnie
baranim wzrokiem i nic. No cóż – myślę – widocznie jest nieobyty
i wstyda się.
Z kolei widzę
małżeństwo w średnim wieku, wyglądające całkiem–całkiem. Pierożki je
ona – spróbowała, zastopowała i powiedziała coś do męża. On spojrzał
na nią z góry, jakby z wyższością – przysunął pierożki i zajada je...
aż mu się uszy trzęsą. Nie wytrzymałem – podszedłem i coś mu
przygadałem.
I tak na własne oczy przekonałem się, jak ludzie potrafią
być niewybredni, jak obrzydliwe rzeczy potrafią jeść, i jak się nie szanują.
A teraz druga przygoda, potwierdzająca...
Koło domu odkryłem
restaurację i zacząłem do niej przychodzić z 7–latkiem po szkole na
obiady. Były bez zarzutu i bardzo smaczne – jak staranne domowe.
Trwało to ze 2 tygodnie, po czym obiady zaczęły stawać się coraz gorsze, a
jednocześnie na coraz większej ilości stołów zaczęły pojawiać się butelki z wódką. W końcu nie
dało się już dłużej wytrzymać; a tak było wspaniale!
Rozżalony poszedłem do
właścicielki i pytam, co się dzieje? Powiedziała mi tak: "Dotąd nie miałam
zezwolenia na podawanie alkoholu, a teraz już mam. A obiady... niech pan
na nich spojrzy [tu wskazała na tych pijących]
– jak wypiją, to zjedzą byle co, więc po co mam się wysilać?"
I rychło potwierdziło to się u moich znajomych...
Po turnieju brydża, poszliśmy w trójkę do restauracji
na drobną przekąskę z odrobiną alkoholu.
Wzięliśmy tatar, ale że
był już polany jajkiem, wzbudziło to moją podejrzliwość – odsunąłem jajko,
spróbowałem – no tak, nieświeży, a dla ukrycia niesmaku już polany
jajkiem. Powiedziałem o tym kolegom, ale nic to – zjedli. A myślałem
że są z kategorii tych lepszych.
Źle się dzieje z projektantami w internecie |
ANABIS |
16 XII 2018 |
Pierwsza doskwieralność
z jaką się człowiek styka to tzw supresja spacji. Polega to na tym że kiedy
edytor napotyka 2+ spacje pod rząd to zamienia je na jedną. Jeśli pisze się
coś ciurkiem, to nie ma problemu. Ale jeśli tekst wymaga odpowiedniego
rozparcelowania słów, ustawienia ich w kolumnach czy wreszcie stylistycznego
uwypuklenia – tragedia. Dziesiątki razy widziałem jak ludzie się z
tym męczą – na ogół stosują wypełniacze w postaci ciągu kropek bądź myślników, ale wygląda to niezbyt ładnie.
Ja to udoskonaliłem poprzez późniejsze
wybielanie dopełniaczy, tak aby były niewidoczne. Niemniej to dość
męczące.
Maniera ta jest
prawdopodobnie reliktem niemowlęctwa internetu, kiedy to każdy bajt się liczył
– więc jeśli ktoś wstawił 2 spacje, zakładano że to pomyłka i go wyprostowywano.
Zwrócenie uwagi że to obecnie nie ma sensu, niekiedy wywołuje oburzenie i
odpowiedź zakutogłowową: „To jest standard!”
Druga doskwieralność
jest wręcz niesamowita. Otóż jest spore forum, z wieloma tysiącami wątków i
wpisów, a nie ma w nim... skorowidza tematów z klasyfikacją ani czegokolwiek
co by go jakotako zastąpiło – jest tylko zgrubny podział na 3 działy.
Jeśli wątek zamrze, to niesposób go odszukać. Ponadto choćby człowiek
czymś bardzo się interesował, to nijak się nie dowie że coś takiego było
już dyskutowane. Wygląda na to że projektant w życiu nie udzielał się na
żadnym forum, i w ogóle nic go nie interesuje. Ani nawet nie wyobraża sobie
że ktoś może być inny.
A dzisiaj właśnie
wstawiałem post na dość pokaźnym forum, niby dla ludzi myślących i wyedukowanych.
Najpierw okazało się że
edytor jest bardzo ubogi, ale nic to – da się wytrzymać. Potem wyszły
na jaw kłopoty z zaczęciem od nowej linii. Okazało się że enter to robi,
ale wstawia dodatkowo linię pustą. Powiecie że trzeba było kliknąć <shift
enter> – no to kliknąłem, ale nie dość że nie zaczął od nowej linii,
to na dodatek skasował spację poprzedzającą, zlepiając 2 wyrazy. W ten
sposób wyszło na jaw że projektant jest analfabetą i najprawdopodobniej
nie zdołał w podstawówce napisać żadnego wypracowania na polskim.
Ale w końcu ten post
zredagowałem i kliknąłem „Obejrz przed opublikowaniem”. Widzę że
jest pomyłka, więc rozglądam się za klikiem do wznowienia edycji, no i...
niczego takiego nie ma – wręcz niesamowite! No to zacznę od nowa, a
z tym niech sobie robią co chcą. Tym razem wszystko poszło dobrze, więc
kliknąłem „Publikuj” – i po chwili dostrzegłem że pozostała
jeszcza jedna pomyłka. Zazwyczaj jest możność dokonania poprawek
– przynajmniej jeśli nie upłynęlo zbyt dużo czasu. Ale tutaj nic z
tego – bo nie widzę kliknięcia „Edytuj”. Poddałem się
– błąd jest drobny, więc niech tak zostanie.
Dopiero po kwadransie
– podczas przeglądania dla rozrywki, zajrzałem do swojego profilu i okazało
się że w nim jest „Kliknij i edytuje” do mojego świeżo wstawionego
postu (i tak dobrze, bo przecież mogło być w ostatnich doniesieniach z Brazylii).
I tak w końcu tę ostatnią poprawkę wykonałem (ale niepotrzebne puste
linijki pozostały).
BTW
A na pewnym forum
matematycznym przy rejestracji zażądano ode mnie podania daty urodzenia. I to
dokładnej. Zapewne dlatego aby administracja wiedziała czy ma do czynienia
z Panną czy z Baranem.
W blokowisku |
ANABIS |
18 XII 2018 |
W 1965 musiałem zamieszkać
w blokowisku. Był to dość spory budynek (10 pięter) w centrum Warszawy
– kiepskiej jakości tzw oszczędnościowy: małe mieszkania, ciemne
kuchnie plus zsypy na śmieci (co zdaje się uważano za wygodę).
Podobno Gomułka
powiedział (o ludności napływowej do miast): „To im wystarczy –
powinni się cieszyć. I tak mają lepiej, bo dotąd chodzili za stodołę”. Wierzę w to,
bo gdzieś wyczytałem że już 100 lat temu twierdzono że biedakom nie warto
robić łazienek z wanną, bo i tak będą trzymać w niej węgiel.
Przyzwyczaić się było
bardzo ciężko, ale bynajmniej nie z uwagi na niską jakość mieszkania. Trzepanie
dywanów o 11–12 wieczorem, głośne słuchanie telewizji przy otwartych
oknach, sporo psów wyjących pół dnia na balkonie (no bo jak tak? bez burka w
obejściu?), wyrzucanie śmieci przez okno,... Walczyłem z tym, wtykając w
drzwi kartki z wyjaśnieniami że tu jest miasto, że wszyscy są blisko siebie,
że chałupy jedna przy drugiej,... może to coś pomogło: nie wiem.
Do tego jeszcze
dozorczyni – „pani Marysia” – głośno przeklinająca, ale
pracowita i bardzo służbista. Niech no ktoś nie ściągnął z balkonu obowiązkowej
flagi 1–majowej przed 3 Maja – ale się wściekała i krzyczała.
Natomiast kiedy składała dzielnicowemu raport {kto? gdzie? z kim?} czyniła
to już dyskretnie, głosem należycie przyciszonym.
Potem zastąpił ją młody
dozorca z żoną i małym dzieckiem – i zdarzyło się którejś nocy (mieszkałem
blisko niego), że obudziła mnie jego utarczka z grupką ludzi stojących pod
mieszkaniem i głośno rozmawiających. Wyszli z domu po libacji, ale jeszcze
chcieli się nagadać. Na próżno prosił ich o ciszę – w końcu posłał
im ostrą tzw wiązankę po której się rozeszli.
Następnego dnia
przyszedł do niego właściciel mieszkania od libacji, przeprosił, wręczył 100
zł i podziękował – powiedział że tak właśnie powinien do nich mówić,
bo dopiero wtedy zrozumieli i ani trochę ich to nie dotknęło.
A w ogóle to ludzie co
tam mieszkali byli bardzo lojalni wobec władzy (jak przystawało obywatelom
PRL). Kiedy nadszedł Stan Wojenny w 1982 próbowałem na parterze (tam
gdzie wszyscy przechodzą) wyklejać wycinki i ulotki z prasy podziemnej, z
najcelniejszymi hasłami anty. Ani jedno się nie ostało dłużej niż kwadrans.
„Ale i nie zaszkodzi” |
ANABIS |
XII 2018 |
Pojawił się kiedyś w polskim tygodniku krótki komiks...
Teatr, trwa przedstawienie, w pewnym momencie aktor chwyta
się za serce i pada na podłogę, kurtyna.
Wychodzi dyrektor i oznajmia
– Z wielkim smutkiem oznajmiam, że
mistrz X.Y. nie żyje. Kończymy spektakl. Kasa zwróci za bilety.
Głos z loży – Bulionu
mu dajcie!
Dyrektor – Pan
mnie źle usłyszał. X.Y. nie jest chory – on nie żyje.
Głos z loży – Bulionu,
bulionu mu dajcie!!
Dyrektor – Ależ
proszę pana: Y. umarł, bulion mu nic nie pomoże.
Głos z loży – Ale
i nie zaszkodzi!
|
|
|
„A ja na niej...” |
|
6
I 2019 |
To bardzo stara historia. Otóż odbył się kiedyś w Warszawie
wieczór autorski młodych poetów, Opowiedziano mi że młoda afektowana
poetka wyrecytowała wiersz ilustrujący subtelne przeżycia kobiety podczas
stosunku miłosnego w przeciwieństwie do wulgarnego prozaizmu mężczyzny.
Tak to sobie zapewne wyobrażała.
Zapamiętałem tylko to co monotonnie odczuwał mężczyzna.
Jako seksistowski biały samiec nie jestem oczywiście w stanie wyobrazić
sobie subtelnych uczuć kobiety, więc sięgnąłem do listów miłosnych w necie.
Oto rezultat:
Ona: Pragnę co chwilę słuchać Twoich wyznań miłości
On: A ja na niej leżę i ją pierdolę
Ona: Przy Tobie czuję, że świat pięknieje, a ja razem
z nim
On: A ja na niej leżę i ją pierdolę
Ona: Jesteś ciągle obecny w moich myślach, marzeniach,
snach…
On: A ja na niej leżę i ją pierdolę
Ona: To Ty jesteś kimś, dla kogo chcę żyć!
On: A ja na niej leżę i ją pierdolę
Ona: Gdy jesteś gdzieś daleko, umieram z tęsknoty
za Tobą
On: A ja na niej leżę i ją pierdolę
Ona: Kocham Cię i będę to powtarzała wiecznie
On: Skończyłem. Trzeba się
przespać.
W
nadziei że przyda się to feministkom, pozostaję... etc.
ajananiej |
|
|
Scjentyzm |
|
11 III
2019 |
W rozprawie
filozoficznej o scjentyzmie, po wielu wielu mądrych wypowiedziach ogólnych, znalazłem
coś poniższego:
Z pojęciem scientyzmu
– w szerokiej i dość jednomyślnej opinii – wiążę się postulat
wysuwania tylko takich programów, które spełniają wymogi racjonalności; wiążę
się też m.inn. postulat
„zapewnienia nauce
empirycznej przez społeczeństwo warunków materialnych i duchowych niezbędnych
dla jej rozwoju, a także zagwarantowania należnego wpływu ekspertyzy naukowej
na podejmowanie przez odpowiednie instytucje ważnych dla społecznego życia
decyzji”
[zacytowane w cudzysłowie zdanie pochodzi chyba od H.Elstein lub
S.Amsterdamskiego]
Tak więc –
pieniądze i władza – (mamonokratyzm?)
Wyczytane w zeszycie „Trzy
nurty” – UW, Wydział Filozofii i Socjologii, 2006
|
|
|
Polska Podziemna Obyczajowa |
|
13 III
2019 |
Dewianci seksualni byli zawsze – było ich mało (tak z 1%) i siedzieli cicho. Teraz sytuacja się zmienia – żądają wręcz, abyśmy ich sposób życia zaakceptowali, aby było o nich głośno, aby byli podziwiani, aby mieli przywileje. Co gorsze, żądają aby nasze dzieci były tak wychowywane, czyli w efekcie stały się zboczeńcami. To groźniejsze niż najgorszy bolszewizm. O wiele grożniejsze.
Niezbyt wiadomo czy za tą ofensywą nie stoją w cieniu jakieś potężne siły. Ale to nieważne! Ze złem trzeba po prostu walczyć – jestesmy przecież ludźmi, mamy dusze i sumienia. Zatem:
Próby demoralizacji nieustannie się nasilają – wygląda na to że oni nie odpuszczą.
Wydaje się więc, że nadszedł najwyższy czas na podjęcie kroków radykalnych.
Jak wiadomo podczas Wojny istniało Polskie Państwo Podziemne. Jego prerogatywy obejrzewały m.inn. walkę z demoralizacją społeczeństwa, która była naszym okupantom bardzo na rękę. Teraz mamy tyle okupantów wsród siebie, że ich trzeba powsciągnąć!
Z relacji wynika że Polskie Sądy Podziemne wyrokowały sprawiedliwie, a kary za wymierzone za demoralizację były umiarkowane.
Należy je powołać.
ppo |
|
|
Czasem otrzymuję listy – ale często są takie że nie ma
sensu odpowiadać... |
|
16 III
2019 |
Oto
coś na co odpowiedziałem, że dzięki temu listowi zauważyłem pewne drobne
przeoczenie w swoim artykule.
Zapewne
uznał że jestem durniem, bo odpisał „Nie o o to mi chodziło”, ale
nie raczył dopisać o co mu chodziło.
Dla
rozrywki list ten tu dokładniej przeanalizuję – to co z listu na czarno,
a moje na granatowo, Voila:
..........................................................................
Dobry
wieczór,
Niby grzecznościowe, ale nie bardzo. Kiedy nieznany mi
człowiek mówi mi na ulicy "Dobry wieczór" zrazu traktuję to jako
zwykłą zaczepkę i zwykle ignoruję. Lepiej żeby się najpierw jakoś przedstawił,
a najlepiej aby od razu przeszedł do rzeczy.
Swoją drogą ten „Dobry wieczór” tak bardzo mi
naprzeszkadał że ostatecznie uznałem go za zwykłe chamstwo. Otóż czasem dzwoni telefon – mówię
„Słucham” – słyszę „Dobry wieczór” i... cisza.
Okazuję się że czeka aby ja mu odpowiedział „Dobry wieczór” –
a to już naprawdę chamstwo. Tak uczą akwizorytów prostacy co nie mają pojęcia
o grzeczności – dawniej tak nie bywało. Teraz od razu po „Dobry
wieczór” się odłączam – wcześnie po wyczekiwaniu na ciąg dalszy
ryczałem „CZEGO!!” – pomagało, ale i tak był to reklamiarz.
piszę
do Pana w sprawie dwóch artykułów, czy też wstawek, które umieścił Pan na
swojej stronie. Mowa oczywiście o artykułach X i Y.
Teraz lepiej – tak powinien zacząć. Ale po co dodatkowo
określa te artykuły jako „wstawki? Zaraz, zaraz... a skąd to
„oczywiście” przed podaniem tytułów artykulów? przecież nie mogłem wiedzieć
zawczasu co jest oczywiste, a artykuły żadnego rozgłosu nie uzyskały
Mimo
wszystkich moich pozytywnych uczuć do Pana,....
Co tu mają do rzeczy jakieś pozytywne uczucia. Chyba jest
przekonany że bez kadzenia nie można mi niczego powiedzieć. To w gruncie rzeczy
jest obraźliwa insynuacja. Wygląda na to że zagłąda do moich zasobów, więc wie
jaki jestem. Po co więc obraża?
...
nie mogę nie powiedzieć że te artykuły są po prostu niesmaczne i
nieodpowiednie.
Teraz widzę podwójne przeczenie! Oba "nie" muszę
skasować, po czym zostaje: "mogę powiedzieć". W dodatku nie mam
pewności czy aby z rozpędu się nie pomylił. Co mnie obchodzi że „może
powiedzieć” – niech prostu mówi, tzn pisze.
Nie
mówię nawet o samym stanowisku, które prezentują – według którego HHH
bądź ruchy Benta i Centa być czymś złym – mimo tego że gorąco się z nim
nie zgadzam i to też uważam za błąd w dzisiejszych czasach – błąd z
którego trzeba człowieka po prostu wyprowadzić.
Wyjaśnił źe moje artykuły są „niesmaczne i
nieodowiednie” – i to „po prostu”! no, no. Ale przecież
zgadza się z moim stanowiskiem! No, niezupełnie – ja określałem
wzmiankowane wyżej ruchy jako straszliwe, niemal zbrodnicze – a dla niego
to tylko „błąd”
Ja
mówię jednak o samym sposobie napisania tych tekstów – jest nie na miejscu,
jest bardzo agresywny
Niczego agresywnego nie dostrzegłem – po prostu nazwałem to
jak należy – one są naprawdę straszliwe, a dla niego to...
„błąd”.
A może to człowiek tak „dobrze” wychowany że nigdy nie
ośmieli się znajmić „Pan kłamie”, lecz „Pan nieco
przesadził”?
...
i co boli mnie najbardziej wyraża stanowiska niepoparte merytorycznie,...
„boli” go z powodu moich artykułów? bo niemerytoryczne?
– to już wiele razy widziałem – jak durnie nie potrafią napisać o
co im chodzi, to piszą „niemerytorycznie” – to nie byle jako
słowo – świadczy o wysokiej erudycji. Ech – tracę czas na czytanie
nieciekawych bzdur.
a
przedstawione tak, jakby wszyscy niezgadzający się z nim byli bandą idiotów.
Wcale tak nie napisałem, ale zapewne uważa że nie wolno zdecydowanie
z czymś się nie zgadzać, aby nie urażać tych co się zgadzają. Modne.
Oczywiście,
mogę po prostu nie wchodzić na stronę i o tym wiem, ale jednak lubię całość
treści zamieszczanej na portalu i coś takiego godzi w moje poczucie prawidłowej
dyskusji.
Co on bredzi? nie było żadnej dyskusji – i jak po tym
wszystkim roi mu się że ma on „poczucie prawidłowej dyskusji”?
Proponuję
artykuły zmienić, usunąć bądź opublikować sprostowanie.
A to
już straszna bezczelność. Chamidło i tyle. W dodatku w ogóle nie napisał o co
mu chodzi – więc niesłychanie głupie chamidło.
|
||||
literatura, wypisy, urywki, fragmenty, ciekawostki,
rozmaitości |
||||
2 Grudnia 2002 |
|
|
||